Tym razem Wilno prawdziwe. Wilno z końcem czerwca. Kupiliśmy sandały Starszej Siostrze ;) Spakowałam krótkie rękawki, balerinki, szorty. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mogą nam się przydać kalosze! Polecieliśmy na trzy dni. Trzy dni, z niewielkimi przerwami, padało lub lało na przemian. W tych przerwach staraliśmy się zobaczyć jak najwięcej, zrobić trochę zdjęć. I polubiłam to chmurne miasto, skąpane w czerwcowym deszczu, trochę kolorowe, trochę zaniedbane, trochę wschodnie, a trochę polskie, nasze. Miasto kontrastów. Miasto, które zaskoczyło mnie kolorami! Tak jak w Barcelonie czułam kolorystyczny niedosyt, tak tutaj zaskoczyły mnie niebieskości, żółcie, zielenie i błękity kamienic, kwiaty i zieleń w podwórkach ukrytych między kamieniczkami. Wilno to obok Ostrej Bramy piękne stare kamienice i wąskie brukowe uliczki, malownicze kościoły i cerkwie. A wszystko to zachwyca i zasmuca jednocześnie. Zachwycają piękne fasady, zasmucają tyły budynków ukryte w podwórkach, które niszczeją, odpadają, umierają. W niektórych kościołach mieszczą się dzisiaj sale uniwersyteckie, szpitale i - w co trudno było mi uwierzyć - więzienia (!). Szkoda. Szkoda tych miejsc. Szkoda tej historii.
Dzisiejszym postem mam przyjemność otworzyć cykl wspomnień z Wilna. Kilka pocztówek miejsc z duszą, z historią w tle, ale też trochę Wilna artystów, trochę naszych prywatnych wspomnień z tej podróży. Podróży we troje, bo był to weekend dla Starszej Siostry. Tylko Ona i my. I jeszcze nasi wileńscy Przyjaciele, dzięki którym wybór miejsca padł właśnie na to miasto. Dzisiaj deszczowo. Pochmurnie. Z pożyczonymi parasolami. Zapraszam :)
Spacer uliczką, na której mieszkaliśmy.
I sandałki Dziewczynki, w których biegała w domu, żeby nacieszyć się nimi mimo braku słońca ;)
I turkusowy parasol pod kolo sandałków ;)))
I nasze ucieczki przed deszczem w wileńskich kawiarenkach.
Wilno to dla mnie kawałki wspomnień
OdpowiedzUsuńi wtedy też był deszczowy
A ja Wilna nie znam...
OdpowiedzUsuńI trochę znam, bo słyszałam o tym mieście wiele... Bo takie mam trochę korzenie stamtąd... Bo dużo o Wilnie czytałam...
I czekam z niecierpliwością na dalsze odsłony spaceru :-)
I żałuję, bo będę je podziwiać dopiero po powrocie... Nie, nie z Wilna...
Ale tam to może jesienią?
PS. Lubię zwiedzanie miast w deszczu... Ich oblicze wówczas "prawdziwieje"!
Fajne zdjęcia (jak zwykle!), Ewo! A crocsy na każda pogodę, prawda? ;-)
W Wilnie urodziła się moja mama, a i cała reszta rodziny "ź Wilna pochodząca".
OdpowiedzUsuńWg maminych wspomnień, potwierdzonych przez meteorologów, tamtejszy region ma dość niedogodny klimat. Dni faktycznie słonecznych w roku wyapada smutny niedostatek. Ale i tak dla mojej mamy, było i pozostało to najpiekniejsze miasto na świecie. Gdy w koncu lat 90-tych chciałem ją zabrać tam na wycieczkę - odmówiła.
Powiedziała, że chce w pamięci zachować obraz, jaki jej pozostał od dnia wyjazdu.
Uwielbiam Twoje zdjęcia, mają wspaniały klimat. Podobnie jak takie miasta z historią...
OdpowiedzUsuńI ja czekam z niecierpliwoscia na kolejne wilenskie widokowki. Pozdrawiam z upalnego Portofino.Monika
OdpowiedzUsuńDziękuję! Kolejne wileńskie wpisy będą ;) Ale najwcześniej za dwa tygodnie. Choć plany były zupełnie inne. A tym czasem pozdrawiam Wam gorąco i do zobaczenia po wakacjach! (naszych ;)
OdpowiedzUsuńEwa