Kiedy byłam dziewczyynką, mój Tata grywał w każdy czwartek w brydża, a ja ogrywałam w karty starszych od siebie kolegów i koleżanki. Potem grywałam z Tatą w szachy. Dzisiaj wydaje mi się, że od tamtej pory minęły całe wieki. Już dawno zapomniałam, jakie zasady obowiązywały w tych wszystkich karcianych rozgrywkach, a szachy dopiero niedawno wróciły w naszym domu do łask. Dzięki Starszej Siostrze. W międzyczasie zgubiłam swój wielki entuzjazm, z jakim zasiadałam przy małym stoliku z innymi graczami, kiedy tak sprawnie tasowałam jedną lub dwie talie kart i rozkładałam je szybko, z pewną nonszalancją, jak na dawnych westernach.
W listopadzie w naszym domu pojawiły się karty po raz kolejny. Te pierwsze, kolorowe. Grywamy więc z Dziedwczynkami w najprostsze gry, a Chłopiec przygląda nam się z zainteresowaniem, Łączymy pary, a Siostry strzegą swoich kolorów jak najwiękjszej tajemnicy. Starsza Dziewczynka chce już sama tasować. I rozdawać. Odnajduję w Niej swój dawny zapał i determinację. Radosny błysk w oczach, kiedy wygrywa i coraz mniej gwałtowne emocje, kiedy nie jest pierwsza. Żadne inne miejsce w grze Jej nie satysfakcjonuje. Cieszy mnie, że coraz lepiej radzi sobie z emocjami. Że potrafi przegrywać z coraz większą klasą i coraz rzadziej obarcza innych winą za swoją przegraną. Jak wraca pokonana na pole bitwy i staje gotowana na kolejne starcie. Przełyka gorzki smak porażki i nie gubi nadziei na kolejne zwycięstwo. Małe karciane lekcje, które z całą pewnością przydadzą Jej się w dorosłym życiu.
Fajne te karty;-)
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie byłam mocna w kartach:) Najbardziej lubiłam grać z Babcią:)
w brydża i moi rodzice grywali, jakiś dzień mieli wybrany, nie pamiętam juz który to był i spotykali się w naszym mieszkaniu z nimi i pogrywali. Ja się nigdy nie nauczyłam ... cóż.
OdpowiedzUsuńA Jagna uwielbia dobierać karty w pary :)
ładnie napisane, o bardzo waznej umiejetnosci przegrywania.....
OdpowiedzUsuńDelie, spodobały się bardzo ;)
OdpowiedzUsuńMagdaleno, my też na razie na etapie dobierania w pary, ale przy okazji uczymy się wielu innych rzeczy.
Anonimowy, to chyba jedna w ważniejszych umiejętności w życiu. Pozwala się cieszyć załużoną wybraną innych, a to już naprawdę bardzo dużo. Mam wrażenie, że znacznie łatwiej przychodzi wielu osobom empatia wobec przegranych niż wobec zwycięzców. Ale może to trochę nasza narodowa przypadłość.
Pozdrawiam,
Ewa
Oj, ja z kartami to na bakier raczej... Żałuję, bo to fajna zabawa!
OdpowiedzUsuńZa to grywało się u nas w kości - raz do roku - każdą Wielkanoc spędzaliśmy w Zakopanem i zazwyczaj w Lany Poniedziałek dojeżdżał Wuj, który był właśnie mistrzem kości :-) i który wszystkich tą miłością pozarażał! Grało się więc każdego wieczora i robiło pod koniec pobytu wielkie podsumowanie - ten kto przegrał zapraszał wszystkich na obiad do Hotelu Kasprowy ;-) To były czasy!!!
Oj, dawno nie grałam, ale zestaw do gry czeka w szufladzie. Poczeka do Wielkanocy chyba ;-))) A może spróbujemy w ten weekend...
A sztuka przegrywania i wygrywania to bardzo ważna umiejętność - dlatego trzeba ćwiczyć :-)
PS Ewo, Twój @ wciąż nie dotarł :-(
OdpowiedzUsuńMaggie, w kości nigdy nie miałam okazji zagrać.A szkoda. Maila jeszcze nie zdążyłam napisać :( Postaram się w weekend, bo dzisiaj wpadam tutaj w biegu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ewa
Bardzo fajne te karty :)
OdpowiedzUsuńProblem radzenia sobie z przegraną wraca do nas jak bumerang. Dziś P. radośnie kwituje swoją przegraną "jutro mi się uda" a kiedyś indziej jak przegra wpadnie w taką histerię i płacz, że chustek czasami w pudełku nam brakuje :/
ja grywałam w tysiąca i pokera. oczywiście z tatą, bo mama nie miała głowy do zasad ( w tysiącu są dość złożone;)
OdpowiedzUsuńlekcje przegrywania mi by się przydały. i masz rację- wynosi się je z wychowania i właśnie takich drobnych "przegrywań w karty". mnie wychowano do "bycia zawsze pierwszą" i każda porażkę przeżywam zbyt mocno...
pozdrawiam serdecznie!
jednym słowem małe hazardzistki :)
OdpowiedzUsuńsztuka przegrywania i gorycz porażki - tez nad tym pracujemy... przykro patrzeć na łzy jak groch i obrażone buzie... ale za chwile ktoś wygrywa i wszystko jest OK! miłego weekendu!
eWo, właśnie dlatego tak lubię wszystkie nasze rodzinne rozgrywki. Czasami jest płacz, żal, smutek większy niż wszechświat, ale coraz częściej zrozumienie. A przynajmniej więcej zrozumienia.
OdpowiedzUsuńMimi, mnie też wychowywano do "bycia zawsze pierwszą", a mój Tata grając ze mną walczył jak lew, aby nie przegrać. W karty, w szachy, w tenisa stołowego. Pamiętam, że wygrana z Nim miała smak prawdziwej wygranej ;) Po drugiej stronie stała Mama, która również wymagała, ale kiedy się nie powiodło, podnosiła na duchu. Ostatecznie wyrosłam w przekonaniu, że jeśli dałam z siebie wszyystko i przegrałam, to porażka nie smakuje tak gorzko.
Enchocolatte, w takich chwilach nieoceniona staje pomoc rodzeństwa ;) Wystarczy, że są.
Udanego weekendu!
Ewa
Porażkowe doświadczenia przydadzą się, ojj na pewno, wówczas te w dorosłym życiu nie będą smakować tak boleśnie... Piękne te karty - czy one pochodzą z jakiegoś innego świata? Nie widziałam takich jeszcze, ale może za słabo się rozglądałam...
OdpowiedzUsuńI oto rodzą się nowi karciani mistrzowie ;) A karty śliczne... :)
OdpowiedzUsuńJa pamiętam rodziców i babcie grających w kanastę....i babcia, która mnie nauczyła remika...karciane wspomnienia :)
ja też pamiętam gry w karty w dzieciństwie.. pamiętam tę beztroske...
OdpowiedzUsuńa powiedz mi jakiego obiektywu używasz.
My tez lubimy grac w karty, ostatnio wiele z dziecmi i z tata bylo takich wlasnie karcianych, wspolnych zabaw... :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko. M
Teraz nie lubię grać w karty. Ale pamiętam, jak kiedyś przy brydżu aż mi ręce drżały z ekscytacji :)
OdpowiedzUsuńA przegrywać w różne gry najbardziej lubię z moim mężem, bo kiedy wygrywam to mi smutno, że on przegrał :)
Twoje zdjęcia jak zwykle klimatyczne i ciepłe.
Anamarko,karty lou lou pochodzą z francuskiego świata, ale można je kupić tutaj http://www.roszek.pl
OdpowiedzUsuńAnik, w szkole nie ma kółka karcianego, ale ciekawa jestem, czy cieszyłoby się powodzeniem
Arbuziary, dla mnie to zawsze była poważna sprawa, więc o beztrosce nie było mowy ;) Te zdjęcia zrobiłam Canonem 50 1.4
Mamsan, szkoda, że mieszkacie tak daleko. Moglibyśmy urządzić wspólny karciany wieczór przy winie ;)
Małgorzato, ja z M. lubię wygrywać ;) Podobnie jak mój Tata daje z siebie wszystko, a na Jego pochwałę muszę sobie cieżko zapracować. Choć z M. to raczej w szachy niż w karty.
Pozdrawiam!
Ewa